Chciałem dobrze a wyszło jak zwykle - planowałem trasę około 100 - 120 km, musiałem skrócić. Podjazd na Przełęcz Targanicką skończył się dla mnie mega porażką - góra prawie mnie pokonała, odpoczynek na szczycie wymagany :(
Ambicja wzięła górę - postanowiłem pojechać popołudniu a rano biegałem. I to był mój gwóźdź do trumny. Siły były takie sobie na jazdę ale na drugi dzień skończyło się to dla mnie wymęczeniem. Wiem jedno - nie jestem na tyle wytrenowany aby biegać i śmigać na rowerze w jednym dniu :(
W przerwach na bieganie znalazłem w końcu trochę czasu na rower. Jazda na spokojnie, nie wiem czy można nazwać to treningiem, po prostu taka sobie jazda. Mój rowerowy plan treningowy i tak został już zachwiany - bieganie, brak pogody. Teraz spontan, skupianie się na interwałach i sile-oczywiście wszystko w miarę rozsądku :)
Po dwóch dniach bez treningowych w końcu udało się ruszyć na trening. Myślałem że pojadę rano,ale było jeszcze zbyt mokro i zimno, przeczekałem to. Oczywiście na treningu zachciało mi się włączać jakieś nie do końca sprawdzone funkcje w garminie i zapis trasy mam z dwóch tracków, bo zapisał mi trening a później musiałem go ponownie włączyć jako "normalną jazdę" Oczywiście trasę miałem inną zaplanowaną,ale ze względu na bardzo mocny wiatr, zmodyfikowałem tak aby mieć wiatr z boku lub lekko w plecy :) Trasa poszła przez Wolę, Brzeszcze, Kęty, Malec,Polankę z brukowanym, strmym podjazdem włącznie
Mój nieznienawidzony brukowany podjazd na rowerze szosowym :///
Miało być minimum półtorej godziny jazdy a wyszło jak zwykle :/ trasę musiałem skrócić przez zadymione dokoła okolice, nie dało się oddychać - wszędzie wszechobecne spaliny w kominów. Nie wiem czym Ci ludzie palą w piecu,ale to tak śmierdzi że idzie się udusić. Nie było nawet najmniejszej szansy na jazdę aby spokojnie oddychać. Chyba wolę jak wieje...szlag by to!!!