Pierwszy dzień w miarę pogody od niepamiętnych czasów :) mam trochę więcej czasu niż normalnie,a nie dość że kolano boli to jeszcze mam rozwaloną przerzutkę z przodu. I nie dość że pozostaje mi tylko jedna tarcza z przodu to jeszcze trzeba uważać na kolano, które na szczęście nie bolało. Za to sił całkowicie zero, zastany od niejeżdżenia, szok :(
Rano pogoda była niepewna więc nie pojechałem w góry, tylko po płaskim. Trip to Jezioro Paprocańskie i czerwony szlak pieszy z Tychów- tym razem w całości przejechany ;)
Tu była kiedyś fajna ścieżka a jest coś takiego
Nad jeziorkiem
Butelka specjalnie dla Feniksa, obiecuję że pomogę w opróżnianiu :)
Nad jeziorem jak zawsze tłumy
Po drodze zahaczam jeszcze Jezioro Łysina
Dalej jadę czerwonym szlakiem. W sumie nic ciekawego poza tym że można jechać leśną ścieżką. Szlak tak oznakowany że go nie widać, w tym przypadku pomocny był Garmin :)
Pierwsza jazda na szosie po dwóch miesiącach przerwy :/ i dramat. Niewygodnie mi się jechało, rower jakiś długi, zero amortyzacji, hamulców....o co tu chodzi???? I tak jazda była - jakby to powiedzieć - taka sobie.
W myśl zasady "co cię nie zabije to cie wzmocni" pojechałem na trening mimo zakwasów i bólu kolana. Obawa czy podołam jakimś sensownym tempem była więc zasadna. Na początek jazdy bolało kolano, nogi ok. Później na szczęście ból ustał. I tak dzięki temu na spokojnie, w tętnie regeneracyjnym i spokojnym tempie zrobiłem 40 km :)
Po prawie czterodniowych obfitych opadach przeszedł w końcu dzień ulgi i w miarę ciepłej temperatury. Ponieważ w lesie jedno wielkie błoto, biorę szosę. Po tygodniowej przerwie nogi ciężkie, ospałe. Do tego od 25 km mocno wiało :( Do Porąbki dojeżdżam w tempie średnim, nadrabiam spowrotem. Trzy mocne interwały na trasie, jeden udało mi się osiągnąć do prędkości 57,3 km/h i kilka sekund go utrzymałem...pozostałe prędkość 40 km/h x 30 sek.